Nawałnice z wolna się rodzą –
najpierw to brzęk fletni.
Dzień rudy tak uderza odchodząc,
spływając kolorem w kwiat.
O, rozwiążcie mi ręce dawne –
prężne konary skrzypów,
bo zbyt jasno już widzę prawdę,
jeszcze oślepi mnie blask.
Oto się niebo odbarwia,
zamienia się w tabun wichrów,
jeszcze chwila pogardy,
a spadnie czarny śnieg.
A ja brzeg nie nazwany – nazwę,
wtedy spadnie drapieżność gwiazd,
gdy w ramionach żelaznych trzaśnie
szklany sen i rozpryśnie się wiek.
15 styczeń 1942 r